top of page

Pierwsza butelka

Schodzili krętymi schodami uliczki, która była tak wąska, że gdyby mężczyzna rozpostarł ramiona mógłby dotknąć obu ścian naraz. Mógł mieć równie dobrze 50, co 70 lat. Wyrzeźbiony w zmarszczkach półuśmiech podkreślały oczy patrzące na świat z nawykowym rozbawieniem. Szopa siwych włosów w nieładzie błyszczała w słońcu dystansując się od opalenizny człowieka, który spędza dużo czasu na powietrzu. Przy nodze mężczyzny, pół kroku w tyle szedł zupełnie czarny pies, gdyby nie liczyć lekko posiwiałego pyska. Był wielkości i kształtu sporego wilka. Czarne oczy patrzyły pewnie i z wyższością. Stawiał powoli łapę za łapą bez żadnych zbędnych ruchów, jak ktoś, kto doskonale wie, co robi. Wyglądałby na śmiertelnie znudzonego, gdyby nie układające się w rytm kroków sploty mięśni.
- Jesteś starym głupcem, Paul.
Mężczyzna podniósł wzrok, a oczy zwęziły się z rozbawieniem. Pies na powitanie kiwnął ogonem od niechcenia. Przy pomalowanym wiele lat temu na niebiesko płocie stał niewysoki mężczyzna o sylwetce świadczącej, że lubi dobrze zjeść. Mimo podeszłego wieku włosy miał kruczoczarne, a na opalonej twarzy kruczoczarne wąsy. W głosie mężczyzny brzmiała irytacja i zniecierpliwienie.
- Witaj, stary przyjacielu – Paul uśmiechał się szeroko – też Cię bardzo lubię.
Mężczyzna cmoknął i pokręcił głową ze zniecierpliwieniem.
- Jesteś starym pierdolonym idiotą – nie dawał za wygraną - Czemu mi nie powiedziałeś?
- Wejdź Nick, słońce już nisko, dobrze zrobi rozmowie butelka wina. Zbiory udały się w zeszłym roku wyjątkowo. Rzeczywiście słońce rozświetlając srebrzyście morze kilkaset metrów niżej nie grzało już tak, jak w południe. Zamiast morderczego skwaru zapanowało gorąco, które dało się znieść z litościwą pomocą bryzy od morza. W dole kilka kilometrów dalej wystawała z morza czarna skała wulkanu.
Paul otworzył furtkę i puścił gościa przodem. Pies zignorował furtkę i przeskoczył jednym płynnym ruchem płot, po czym wrócił do znudzonej pozy. Wciągnął nosem okoliczne zapachy i uspokojony położył się w cieniu.
- Jesteś głupszy niż twoje osły!
- Nie mam osłów Nick, nie pamiętasz? Został mi już tylko stary Mefisto. – Paul uśmiechał się przez cały czas.
- Chcę tylko powiedzieć, że… - Paul przerwał Nickowi kładąc palec na ustach.
- Chętnie spędzę chwilę, a nawet cały wieczór na rozmowie z moim starym druhem Nicholaosem, ale najpierw pozwól mi zachować się jak przystoi gospodarzowi. – Paul położył dłoń na ramieniu Nicka i posadził na wypłowiałym na słońcu drewnianym krześle przy wypłowiałym drewnianym stoliku.
- Rozsiądź się wygodnie, do rozmowy z przyjacielem dobrze napić się wina. – Paul skinął głową i zniknął za niebieskimi drzwiami. Farba łuszczyła się nie mniej, niż na płocie.
Taras pokryty był białym marmurem. Od strony morza niewysoki pobielony mur dawał odrobinę cienia wielkim glinianym donicom, w których rosły bazylia, rozmaryn i mięta. W cieniu pobielonej ściany leżał pies i wyglądałby na śpiącego, gdyby nie sterczące uszy poruszające się nieznacznie w pogoni za odległymi dźwiękami.
Nicholaos zapatrzył się w morze i jakby uspokoił nieco, co chwilę jednak kręcił nieznacznie głową ze zniecierpliwieniem.

Siedzieli trzymając w rękach kieliszki. Na wypłowiałym stole stała opróżniona do połowy butelka wina. Nick siedział opierając głowę na łokciach, a łokcie na wypłowiałym blacie. Paul siedział bokiem odchylony do tyłu z rękami nad głową zapatrzony w dal, z wyciągniętymi nogami trzymając bose stopy na nierównym pobielonym wapnem murku, za którym ziała przepaść, a w dali pół kilometra niżej szafir morza.
- Przeczytałem twoją nową książkę – Nick czekał na jakiś komentarz, ale Paul nic nie powiedział.
- Tę, w której… Tę o miłości.
- Wszystkie powieści są w gruncie rzeczy o miłości… - Paul wyglądał na rozbawionego.
- Nie zmieniaj tematu. Wiesz, co myślę? Myślę, że gdyby zamienić fontannę we Florencji na wiatrak w Oia, to wydaje się to trochę znajome, nie?
Paul uśmiechnął się do swoich myśli – Historia, jak historia… mogłem wymyślić lepszą, ale mój wydawca upierał się przy takim zakończeniu.
- Paul, ile lat się znamy?
- Już siedemnaście – Paul pokiwał siwym łbem.
- Kawał czasu, nie?
- Taaa…
- A po ilu latach dowiedziałem się, że piszesz powieści?
- Jakieś trzy lata temu.
- I to tylko dlatego, że twoja córka się wygadała.
- Tak, ona w ogóle dużo gada…
- Tak, ostatnio, gdy się spotkaliśmy, przez jeden dzień powiedziała więcej słów niż Ty przez rok…
Roześmieli się obaj.
- To była wigilia. Wtedy zwykle dużo się mówi. A poza tym jest kobietą przecież…
- Paul. Nie odwracaj kota na lewą stronę. To twoja historia, prawda? Napisałeś swoją historię, tak?
Paul nie odpowiadał przez dłuższą chwilę.
- Wiem, że tak. – Nick nie dawał za wygraną – dlaczego napisałeś ją dopiero teraz?
Paul patrzył w morze.
- Okey. Niech będzie. Opowiem Ci jak było naprawdę. Ale do tego będzie chyba konieczna druga butelka…
Paul wstał i ruszył w kierunku niebieskiej plamy drzwi na tle białej ściany. Zatrzymał się jeszcze i odwrócił.
- A książkę napisałem czternaście lat temu, tylko, że nikt jej wtedy nie chciał wydać. Wydawcy mówili, że nie jest wiarygodna…


Druga butelka

- Byliśmy zupełnie różni. Ona uwielbiała poznawać ludzi. Była bardzo ciekawa, potrafiła rozmawiać z nowo poznaną osobą bardzo długo i jej ciekawość była autentyczna. Ludzie to kupowali. A ja…
- Znam Cię już trochę – Nicholaos uśmiechnął się szeroko – spędzasz życie w towarzystwie psa i osła. Psa i dwóch osłów, wliczając mnie.

- Ona ciągle podróżowała, a ja siedziałem w jednym miejscu. Jak mawiał mleczarz Tewje – ryba może pokochać ptaka, ale gdzie zbudują gniazdo?

- Czy były jeszcze jakieś inne przeszkody poza tym, że byliście różni i pędziliście zupełnie inne życia?
- Były jeszcze dwa, ona miała męża, a ja miałem żonę. – Paul zapatrzył się w dal i po chwili dodał – była jeszcze jedna przeszkoda… bardzo kochałem swoją żonę…


- I co zrobiłeś?
- Trwało to jakiś czas. Może rok. Postanowiłem powalczyć o miłość. Ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. I wylądowałem tutaj.
- Może walczyłeś o nie o tę miłość?
- Najwidoczniej – Paul uśmiechnął się – ale w końcu życie przywiodło mnie tutaj. Gdzie byłoby mi lepiej?
- Zostałem tu jakiś czas. Bardzo mi pomogłeś, Nick. Nigdy Ci nie podziękowałem… - spojrzał na Nicka, ale ten machnął ręką ze zniecierpliwieniem.
- Tylko mi się tu nie rozklejaj. Siedziałeś tu jakiś czas, a później wyjechałeś na rok…
- Tak… Musiałem spróbować być ptakiem – Paul uśmiechnął się.


- Poznaliśmy się przez przypadek. Jeśli ktoś wierzy w przypadki, oczywiście. – Paul uśmiechnął się porozumiewawczo.
- A właściwie nie poznaliśmy się, tylko zaczęliśmy do siebie pisywać. Ona zaczepiła mnie na jakimś forum przez pomyłkę. Zaczęliśmy pisać, najpierw o drobiazgach, potem jakoś tak poszło. Mijały dni, a ja spędzałem kilka godzin w tygodniu pisząc do kobiety, której nigdy nie widziałem. I kilka na czytaniu. Powstało między nami napięcie, chciałem wierzyć, że to coś wyjątkowego. Nie wysypiałem się, pisałem późnymi nocami. A potem zasypiałem myśląc o niej.
Nasza korespondencja zmieniała się niepostrzeżenie. Zdania „co byłoby, gdyby” zmieniały się z czasem w „co byłoby, jeśli”, poprzez „co będzie, jeśli”, aż do „co będzie, kiedy”.
W końcu stwierdziliśmy, że nie mamy wyjścia i musimy się spotkać, bo inaczej nasze wyobraźnie nas zabiją, a tak rozczarujemy się i trochę ochłoniemy. Bo to, że się rozczarujemy w zetknięciu z rzeczywistością było pewne. Każde z nas idealizowało drugie, ale byliśmy już na tyle kumaci, że to wiedzieliśmy…

- Wiesz, jak to jest. To trochę tak, jak z seksem. Kto chociaż raz się kochał, nigdy nie będzie już chciał uprawiać seksu. Poziom intuicyjnego porozumienia - a w każdym razie tak właśnie wtedy myślałem - wrażliwości i poczucia humoru sprawił, że moje dotychczasowe życie wydało się szare i nudne. A przecież było mi dobrze, jak było. Można powiedzieć nawet, że byłem szczęśliwy... A tu nagle to. Coś się we mnie poruszyło i stwierdziłem, że nie chcę już tak żyć. Ale też nie było nic zamiast. Tylko wyobraźnia.
- A teraz już tak nie myślisz?
- Jak?
- Że poziom intuicyjnego porozumienia I te wszystkie tam…
- Nie, oczywiście, że nie. Tak się tylko wydaje zawsze na początku – Paul uśmiechnął się uśmiechem typu „czy ja wyglądam na idiotę?”.
- Przepraszam, że Ci przerwałem, dawaj dalej…

- Spotkaliśmy się raz. Tylko raz. Spędziliśmy ze sobą cztery dni, a właściwie trzy i pół. Spotkaliśmy się w Rzymie w małym hoteliku niedaleko schodów hiszpańskich. Ja leciałem z Polski, ona skąś-tam, przylecieliśmy na różne lotniska i spotkaliśmy się dopiero w hotelu. Jechałem taksówką przez ulice Rzymu i wtedy dopiero uświadomiłem sobie w pełni, gdzie właściwie jestem i co właściwie robię. I ogarnęła mnie panika. Przez moment. A potem ją zobaczyłem. Wszedłem do hotelu, a ona siedziała na sofie i uśmiechała się. Trochę nieśmiało, ale patrzyła mi w oczy i nie spuściła wzroku. Podszedłem do niej, postawiłem torbę na ziemi i tak staliśmy przez moment nie do końca wiedząc, jak się zachować. Wyciągnęła rękę, a ja podałem jej swoją, ale jednocześnie otworzyłem ramiona i przyciągnąłem ją do siebie. Wtuliła się bardzo mocno. Była silna. Wyglądała na drobną kobietę, ale była silna. Nie odezwaliśmy się ani słowem. Odebrałem w recepcji klucz do pokoju i poszliśmy na górę trzymając się za ręce. Bez słowa. Chciałem coś powiedzieć, ale nie miałem pojęcia, co. Już tyle wcześniej sobie powiedzieliśmy. Otworzyłem drzwi pokoju, rzuciliśmy nasze torby gdzieś i zaczęliśmy się całować. Delikatnie, ale namiętnie. Staliśmy w przedpokoju i całowaliśmy się długo i nie chciałem nic zmieniać. Smakowałem tę chwilę, wąchałem ją i napawałem się dotykiem. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem ją do łóżka nie przestając całować. Kochaliśmy się, a potem zaczęliśmy się śmiać. W pewnym sensie sytuacja była zupełnie idiotyczna. Dopiero wtedy się odezwała po raz pierwszy.

- Siedzieliśmy w uroczej restauracyjce, gdzieś na Trastevere i gadaliśmy, gadaliśmy. Zjedliśmy coś, napiliśmy się wina, potem spacerowaliśmy i dalej gadaliśmy. Śmialiśmy się ze wszystkiego i z siebie nawzajem. Czy jest coś bardziej sexy niż złośliwe przekomarzanie się? W hotelu zlądowaliśmy nad ranem. Kochaliśmy się, ale bez pośpiechu już i leniwie, a potem zasnęliśmy. Najlepiej pamiętam moment, gdy się obudziłem. Spała wtulona we mnie całym ciałem w sposób, który zdawał się mi mówić „dobrze mi tu”. A ja leżałem i nie ruszałem się, żeby jej nie obudzić.

- Spacerowaliśmy po Rzymie trzymając się za ręce i opowiadaliśmy sobie różne głupstwa. I zaczynał rosnąć we mnie niepokój, bo zaczęło wykluwać się pytanie „i co dalej?”
Pamiętam dużo namiętności, trochę seksu, ale znacznie więcej czułości. Jakbyśmy dobrze wiedzieli, że za chwilę się rozstaniemy na dobre i chcieliśmy jak najwięcej dać sobie nawzajem. Nie rozmawialiśmy o tym aż do ostatniego wieczoru…

Paul milczał przez chwilę, a potem uśmiechnął się i podniósł się z krzesła.
-Skoro już się nad sobą poużalałem, czas coś zjeść. Nie na darmo wybrałem kulturę śródziemnomorską… Dla dobrego jedzenia i dobrego wina…
Paul ruszył w stronę kuchni.
- Są tu też południowe kobiety… - Zaczął Nick. Paul zatrzymał się na chwilę. Nie odwrócił się jednak i zniknął w kuchni.

Po dwudziestu minutach Paul wrócił z wielką miską parujących muli i bagietką. Wokół rozniósł się zapach smażonego czosnku. Za drugim razem przyniósł jeszcze wielką michę zielonych sałat pachnących surowym tym razem czosnkiem, ser i kolejną butelkę wina.
- Są też kobiety… - zaczął Nick – pamiętam jak kupiłeś sobie osły i woziłeś turystów po uliczkach Oia opowiadając im różne romantyczne historie. Wiele z nich sam wymyśliłeś…
Paul uśmiechnął się do siebie.
- Byłeś niezły w bajerowaniu, pewnie niejedną z nich zaciągnąłbyś do łóżka bez problemu. A kobiety z Santorini... Niejedna strzelała do Ciebie oczami. A mają temperament, oj mają. Wiem, co mówię, mieszkam tu już nawet dłużej niż ty…
A potem, gdy sprzedałeś osły i został tylko stary Mefisto…


Trzecia butelka

- Pamiętam, pamiętam – Nick śmiał się szeroko – o mało obaj się nie zabiliśmy. Pomysł z balonem nie był zbyt dobry. Płynęliśmy do brzegu chyba z dwie godziny, zanim ktoś nas zauważył.
W międzyczasie słońce zaszło i robiło się powoli ciemno, a na niebie pojawił się wielki żółty księżyc w pełni. Siedzieli już dobre dwie godziny, a druga butelka wina była już zupełnie pusta. Paul postawił ją na kamiennej podłodze pod murem obok pierwszej.
- Nie przyszło mi do głowy, że gondola tonie – Paul śmiał się do łez otwierając kolejną butelkę.
- Nie trzeba było kupować najtańszej dmuchawy, przecież to złom był.
- Pomysł z awionetką był dużo lepszy, przyznaję.
Mężczyźni śmiali się jak dzieci. Jedli mule palcami i oblizywali palce. Moczyli co jakiś czas ułamany kawałek bagietki w sosie i zagryzali sałatą.
- Kiedyś zapytałem, dlaczego osiadłeś właśnie tutaj…
- Mówiłem Ci, zakochałem się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Tu naprawdę wygląda, jak na zdjęciach Georgesa Meisa. Zresztą nie tylko ja się zakochałem w tym miejscu. Weź dowolny kalendarz w dowolnym miejscu świata nazwany „wyspy greckie”, albo jakoś podobnie, i założę się, że cztery do sześciu zdjęć z dwunastu będą zrobione tu – w Oia.
- Tak, wiem, ale nie wspominasz, że jest kłopot ze słodką wodą i że zimą jest tu paskudnie. Ciągłe ulewy i przejmujący chłód.
- Ale widoki są niezapomniane, przyznasz…
- Myślę Paul, że zostałeś tu, bo czekasz na nią.
Paul uśmiechnął się.
- Siedemnaście lat? Może i jestem starym głupcem, ale nie aż takim.


- I co było dalej, Paul?
Paul wyglądał, że nie zrozumiał.
- Dalej?
- Nie rozmawialiście do ostatniego wieczoru… - co było dalej?
Paul milczał przez chwilę. Nalał wina do obu kieliszków.
- Dalej… było gorzej…

- Ostatniego dnia siedzieliśmy w małej restauracyjce i jedliśmy w milczeniu. Piliśmy wino i coś jedliśmy. Nasze dłonie na stole delikatnie się tuliły, ale nie patrzyliśmy na siebie. Obiecaliśmy sobie wcześniej, że gdyby miało okazać się, że każde z nas będzie samo i będziemy jeszcze mieli na to ochotę, to spotkamy się w konkretnym miejscu o konkretnej porze. Być może któreś będzie czekało na drugie i…
- W Oia w weekend wieczorem pod północnym wiatrakiem… - dodał Nicholaos.
Paul nie odezwał się.
- W miejscu ze zdjęcia…
Obaj odwrócili głowy i spojrzeli na stojące na kominku zdjęcie Paula z plecakiem na tle wiatraka w Oia. Zrobione było dawno temu, o czym świadczyły czarne włosy Paula.
- Znam Cię stary przyjacielu już siedemnaście lat. – zaczął Nick – w sobotę wieczorem zawsze przesiadujesz pod wiatrakiem.
- W sobotę i w niedzielę o osiemnastej – dodał Paul.
Po chwili milczenia dodał – Powiedziałem jej wtedy, że… Powiedziałem, że na pewno pamięta moje zdjęcie pod wiatrakiem i że… zacząłem mówić, ale ona położyła mi palec na ustach, jakby chciała powiedzieć „wiem, wiem, cicho, pamiętam” i nie skończyłem tego zdania.
Wróciliśmy do hotelu w milczeniu ciągle trzymając się za rękę, a potem… potem kochaliśmy się, jakby miało nie być jutra… Jakby to był ostatni wieczór w tym życiu…

Na lotnisku powiedziałem jej, że jesteśmy bardzo różni. I o tej rybie i ptaku. A ona zrozumiała. Zrozumiała coś, czego jeszcze wtedy sam nie rozumiałem. Powiedziała, że bardzo lubi swoje życie i różne takie. Czekaliśmy na jej samolot, a ona zaczęła trochę flirtować z przystojnym Włochem, który siedział obok. Zrobiła to trochę po to, żeby mnie zranić, ale też trochę po to, żeby mi to ułatwić. Była mądrą kobietą…
Przed wejściem przez bramkę odprawy wtuliła się we mnie, ale nic już nie powiedziała. Trzymałem ją w ramionach i całowałem w szyję, ale nie popatrzyliśmy sobie w oczy…
Nic nie powiedziała i ja też nie. Odwróciła się i przeszła przez bramkę i… nigdy więcej jej nie widziałem… A rozpłakałem się dopiero w momencie, gdy jej samolot oderwał się od ziemi.

- Dlaczego do niej nie zadzwoniłeś po prostu, stary durniu?
- Nie uwierzysz mi… - Paul uśmiechnął się łobuzersko - pamiętasz jak wyjechałem na rok?
- Żeby spróbować być ptakiem? Pamiętam oczywiście. Wróciłeś z czarną włochatą kulką. Obaj spojrzeli na psa śpiącego pod progiem.
- Ukradli mi plecak na lotnisku. Niby nic. Straciłem aparat i parę drobiazgów, ale w plecaku była też komórka, co też nie jest problemem właściwie… Ale w pamięci telefonu miałem zapisany jej numer. Tam i nigdzie indziej. I nie znałem tego numeru na pamięć. Mieszkała wtedy w Paryżu. To była jakaś sieć francuska. Próbowałem ją odnaleźć, ale pewnie była zarejestrowana na firmę czy coś…
Później odzyskałem swój numer i kilka miesięcy później miałem nową kartę. Ale ona nie zadzwoniła. Po trzech latach zrezygnowałem ze swojego numeru, w końcu mieszkałem już tu, na Santorini, więc też nie mogła do mnie zadzwonić.
- Taaa… A maile? Przecież mailowaliście. Musiałeś pamiętać jej adres…
- Napisałem do niej maila. Jednego. Wahałem się dwa lata. W końcu napisałem. I dostałem odpowiedź z serwera, że taki adres nie istnieje… Nie odezwała się nigdy. Mam to konto do dzisiaj.
Siedzieli w milczeniu przez chwilę.
- A wtedy, gdy wyjechałeś na rok, pojechałeś jej poszukać, Paul?
Paul nie odpowiedział od razu. Dolał wina do obu kieliszków.
- W pewnym sensie tak. Ale też nie. Byłem w miejscach, gdzie teoretycznie mógłbym ją przypadkowo spotkać, choć oczywiście wiedziałem, że to bardzo mało prawdopodobne. Ale też chciałem sprawdzić, czy nadaję się do bycia ptakiem. Czy takie życie będzie mi się podobało. Trwało to jakiś czas. I którejś nocy obudziłem się – to było na plaży. Byłem zupełnie sam . Następnego dnia miałem samolot gdzieś-tam. Odszedłem jakiś kilometr od miasteczka i położyłem się spać na piasku. W dali było widać dobrze światła portu drżące w gorącym wieczornym powietrzu. Leżałem tak patrząc na gwiazdy i nie mogłem zasnąć. Gwiazdy zupełnie inne niż tu u nas. Aż w kocu zasnąłem, a potem obudziłem się w środku nocy i wiedziałem. Wiedziałem, że mogę już wracać. Że już dowiedziałem się o sobie wszystkiego, co było mi potrzebne. I że mogę już wracać. I wróciłem.
Rano piłem kawę za ostatnie pieniądze w ogródku jednego z obskurniejszych barów i podeszła kobieta z czarną włochatą kulą. To był Mrok. Popatrzył na mnie w taki sposób, że nie miałem wątpliwości, że to właśnie mój pies. Chciałem go kupić, ale nie miałem już zupełnie pieniędzy. Nie mogłem oddać biletu na samolot, bo musiałbym tam zostać jeszcze jakiś czas, żeby zarobić na nowy. A już chciałem wracać. Wyrzuciłem wszystko z plecaka, żeby pokazać, co mam, czyli co mogę zaoferować. Kobieta pokręciła głową. Zgodziła się w końcu na zegarek. Więc wróciłem tu bez grosza przy duszy, bez zegarka, ale za to z Mrokiem. Dzięki, że mi wtedy pomogłeś po raz drugi…

-Jak myślisz, dlaczego się nie odezwała, Paul?
- To taki test na romantyczność… A ty myślisz, że dlaczego? Zdrowy rozsądek podpowiada, że po prostu jej przeszło i tyle. Przestało być ważne. Takie życie, nie? Cała reszta mojego popieprzonego umysłu podpowiada, że musiała mieć ważniejszy powód. Może chciała mnie chronić. Albo po prostu straciła ze mną kontakt i nie mogła mnie znaleźć. Dlatego jej szukałem…
Minęło tyle lat. Nigdy się nie dowiemy, Nick. Twoje zdrowie, stary przyjacielu!


Siedzieli w milczeniu. Paul dojadał ostatnie mule, już zupełnie zimne. Nick od kilku minut nie odzywał się, wydawał się być nieobecny. W końcu spojrzał na Paula.
- Ona tu była, Paul…
Paul zatrzymał się w połowie ruchu. Spojrzał pytająco na Nicka.
- Była tu… Dwa razy… poznałem ją po kolczykach. Tych z twojej powieści. Agnes robiła takie kolczyki. Były bardzo charakterystyczne. Dałeś jej kolczyki, prawda? Tak jak w powieści. Chciałeś dać żonie, ale w końcu nie dałeś… Oczywiście każda turystka mogła kupić takie kolczyki, ale musiało to być dawno, przecież Agnes nie żyje już kilkanaście lat. Pamiętam ją, gdy była już bardzo chora…
- Kiedy?
- Nie pamiętam, Agnes przecież…
- Nie, nie, kiedy tu była?
Nick spojrzał w oczy Paula.
- Piętnaście lat temu. Wtedy gdy wyjechałeś na rok. Była tu kilka dni. Teraz myślę, że była to przez dwa weekendy. Na wszelki wypadek…
Paul uśmiechnął się pod nosem.
- Nie uważasz, że bogowie mają poczucie humoru?
- A drugi raz sześć lat temu. Gdy umierała twoja żona i wyjechałeś na trzy miesiące, żeby… żeby tam być. I żeby ją pochować…


Butelka piwa

- Kiedy będziemy na miejscu?
Mężczyzna zerknął na zegarek.
- Za jakieś dwie godziny. A potem pewnie bez problemu znajdzie pani kogoś, kto panią podrzuci z Firy do Oia. Czyli w Oia około siódmej, jeśli będzie pani miała szczęście.
Kobieta zamyśliła się. Wyglądała na zmartwioną.
- Przykro mi, ale na szóstą nie ma pani szans zdążyć.
Kobieta pokiwała głową – Nie szkodzi – powiedziała, ale pozostała smutna.
Przez chwilę płynęli w milczeniu.
- Więc mówi pani, że spóźniła się na statek?
- Tak, samolot miał dwie godziny opóźnienia. Czasem tam się zdarza… Dobrze, że Pan zgodził się mnie podwieźć. Dziękuję raz jeszcze.
- Nie ma sprawy. Cała przyjemność po mojej stronie. Przynajmniej mam się do kogo odezwać.
Uśmiechnęli się oboje.
Płynęli dość szybko sporą białą łodzią. Dwa duże silniki hałasowały zwłaszcza w momentach, gdy przeskakiwali między falami i śruby na chwilę się wynurzały na powierzchnię.

- Co panią sprowadza do Oia?
- Moja romantyczna natura, można powiedzieć…

-… i koniecznie proszę spróbować kałamarnicy u starego Nicholaosa. Łatwo pani znajdzie. Każdy pani wskaże drogę.
Kobieta pokiwała głową z powagą – tak zrobię.
- I proszę koniecznie poprosić o wino Paula. Jest najlepsze.
- Będę pamiętać.
- Nie wiem, czy pani wie, ale na Santorini krzaki winogron płożą po ziemi. Są za duże wiatry i nie dają rady rosnąć w górę… Wino ma bardzo szczególny smak, bo krzaki rosną na pyle wulkanicznym.
- A propos, może napije się pani piwa. Mam przenośną lodówkę. Nic tak nie smakuje w taki upał, jak zimne piwo..
- Z przyjemnością.
Mężczyzna otworzył dwie butelki i podał jedną kobiecie. Pili w milczeniu. Mężczyzna zerkał na nią z ciekawością.
- Pani kogoś szuka, prawda?
- Na pewno nie starego Nicka, ani Paula, ani nikogo stąd…
Mężczyzna spojrzał jej w oczy z powagą.
- Nigdy nie wiadomo. Ludzie tu przyjeżdżają i wyjeżdżają. Ale niektórzy przyjeżdżają i zostają. To magiczne miejsce…


Dwie filiżanki kawy

Słońce wisiało jeszcze nisko. Zaczynał się typowy ruch tubylców przygotowujących się do kolejnego dnia. Turyści będą spali jeszcze dwie-trzy godziny. Paul wyszedł na tar as z filiżanką kawy. Długie cienie rzeźbiły pracowicie przestrzeń. Paul usiadł kładąc bose stopy na drewnianym stole. Patrzył w morze. Filiżanka w jego dłoniach wyglądała nie na miejscu. Bardziej pasowałby zwykły kubek. Siwy łeb, wypłowiałe oliwkowe płócienne spodnie ledwo zakrywające kolana, biała rozpięta koszula z podwiniętymi rękawami. Elegancja zupełnie do niego nie pasowała. A jednak siedział tam celebrując picie kawy jak poranną modlitwę.

Mrok podniósł się z miejsca gdzie oddawał się porannej drzemce, a może tylko porannym psim rozmyślaniom, usiadł obok Paula i położył mu pysk na udach. Siedzieli tak, mężczyzna patrzący w morze i pies patrzący w stronę uliczek, mężczyzna bez pośpiechu oddawał się przyjemności pierwszej porannej kawy, a pies oddawał się przyjemności kontaktu z człowiekiem. Paul głaskał psa po głowie, a pies zamknął oczy.
- Dobry dzień, żeby wypłynąć… - powiedział Paul trochę do siebie, a trochę do psa.
Żaden z nich nie dostrzegł szczupłej kobiety, która obserwowała ich przez długi obiektyw aparatu. Siedziała na schodach kilka domów dalej schowana za wielką glinianą donicą z palmą. Uśmiechała się nieznacznie. Siwe włosy spięła w koński ogon.

Wiatr zmienił się i Mrok poruszył prawie niezauważalnie nosem. Wciągnął powietrze i otworzył oczy. Zauważył kobietę, przechylił głowę i patrzył na nią przez chwilę, ale nie warknął, ani się nie poruszył. Kobieta odłożyła aparat i ich spojrzenia się spotkały. Pies patrzył w jej oczy przez sekundę i zamknął oczy z powrotem. Wydawał się być uspokojony..
- Powinniśmy wpaść też do winnicy. Stary Mefisto nie widział nas już cztery dni…
Siedzieli tak i Paul od czasu do czasu wypowiadał kilka słów do psa, a pies zerkał na niego zdając się rozumieć.
- Powinienem był porozmawiać z Nickiem wiele lat temu… To dobry przyjaciel… Nie tak dobry jak ty… - Paul uśmiechnał się do psa – Ale niezły…
- Kolejny spokojny dzień… Kolejny dzień, w którym nic się nie wydarzy…


- Macie dobrą kawę?
Kobieta miała siwe włosy, ale młode uśmiechnięte oczy. Była szczupła i wyglądała na wysportowaną. Była ubrana w czarne bojówki i białą męską koszulę z podwiniętymi rękawami. W uszach miała srebrne ręcznie robione kolczyki w kształcie niebieskich muszelek zalewanych przez szmaragdową wodę. Mężczyzna za barem uśmiechnął się szeroko. Miał zupełnie czarne włosy i wąsy mimo widocznie podeszłego wieku. Zatrzymał wzrok na jej kolczykach, a później spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Kawę mamy przyzwoitą, ale dla Pani zrobię specjalnie kawę, którą pija mój przyjaciel. Mężczyzna wyszedł zza baru, zdjął fartuch, którym był przewiązany i położył go na blacie. Pod warunkiem, że pozwoli mi pani cieszyć się swoim towarzystwem i wypije kawę razem ze mną… - spojrzał pytająco.
Kobieta z teatralną powagą skinęła głową.
Mężczyzna pokiwał głową z uśmiechem. Wziął stalowy kubek i nalał wody. Postawił kubek na kuchence i poczekał, aż woda się zagotuje. Nasypał do niego kilka łyżek kawy z puszki, po czym dosypał trochę sproszkowanego kardamonu i imbiru. Dorzucił kilka gwiazdek goździków i kawałek cynamonu. Kawa zapieniła się i zapach kawy i ziół wypełnił całą restaurację. Mężczyzna mieszał gotującą się kawę bez słowa minutę lub dwie.
- Mój przyjaciel dodaje jeszcze chili. Ma pani ochotę?
Kobieta przytaknęła szybko skinieniem głowy. Wydawała być się poruszona.
Mężczyzna dosypał trochę czerwonego proszku. Z szafki w rogu wyjął dwie filiżanki i spodeczki.
Po kolejnych dwóch minutach zdjął kubek z kuchenki, wyłowił cynamon i goździki i rozlał kawę do filiżanek. Usiadł naprzeciwko kobiety i uśmiechnął się szeroko.
- Śmiało – powiedział – to naprawdę dobra kawa.
Kobieta wzięła filiżankę i spróbowała pierwszy łyk. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się.
- Rzeczywiście jest wyśmienita - uśmiechnęła się – nie przechwalał się pan bezpodstawnie.
- Długo prowadzi pan tą restaurację?
- Będzie już ze dwadzieścia lat.
- Pan tego nie pamięta, ale byłam tu już u pana wcześniej.
- Taaaa… - Mężczyzna nie patrzył w jej stronę - Piętnaście lat temu a potem sześć lat temu…
- Kobieta zastygła w połowie ruchu podnoszenia filiżanki do ust.
Mężczyzna uśmiechnął się – Jestem Grekiem. Nie zapominam pięknych kobiet.
- Ale…
- Tak naprawdę, to pamiętam te daty, bo akurat coś ważnego się działo za każdym z razów.
- Ale…
- Ma pani piękne kolczyki.
Kobieta mimowolnie dotknęła uszu.
- Dostałam je. Zostały zrobione właśnie tu w Oia.
- Tak, Agnes już nie żyje. Nikt już nie robi takich kolczyków.


- Mężczyzna, który przywiózł mnie na Santorini radził, żebym spróbowała wina z winnicy Paula… Ponoć jest najlepsze. Może do byłby dobry moment na kieliszek wina?
- Faktycznie, wino Paula jest bardzo dobre – mężczyzna za barem pokiwał głową z powagą.
- I chciałaby pani teraz się napić? Przed śniadaniem?
- Przed śniadaniem? Ależ skąd. To byłoby barbarzyństwo – kobieta uśmiechnęła się łobuzersko – oczywiście chcę się napić wina ZAMIAST śniadania!

- Pamiętam Paula, jak przyjechał to siedemnaście lat temu. Nie miał ani grosza. Zatrudnił się u mnie w kuchni za nocleg i jedzenie. Jest dobrym przyjacielem. I od początku miał świetne wyczucie. Najpierw kupił sobie osły i woził turystki po Oia i opowiadał im łzawe historyjki. Uwielbiały go. Trzeba mu przyznać, że umiał opowiadać jak nikt inny.
Otworzył butelkę wina i nalał do kieliszka, a po chwili wahania do drugiego. Wznieśli kieliszki w niewypowiedzianym toaście.
- Potem sprzedał osły, bo miał szalony pomysł, żeby kupić balon i pokazywać turystom Santorini z góry. To nie był zbyt dobry pomysł, jak się okazało – Nick zaśmiał się.

Potem podróżował po świecie, a gdy wrócił kupił mały samolot, co okazało się lepszym pomysłem. Przez pierwszy rok zarobił sporo i kupił małą winnicę. A potem dokupił winnicę obok i tak się zaczęło… I teraz faktycznie rozeszło się i wszyscy pytają o wino Paula.
- Jest bardzo dobre, przyznaję – kobieta uśmiechnęła się do swoich myśli.

- Przyjechała pani na Santorini w interesach czy …
- Przyjechałam powspominać właściwie… To miejsce ma pewne symboliczne znaczenie dla mnie. Chyba bardziej niż sądziłam.

[…]

- Ma pani kilka godzin, żeby wszystko dobrze przemyśleć.
Kobieta wydawała się być zaskoczona…
Nick wskazał na łódkę z niebieskimi żaglami, która właśnie wypływała w morze.
- Paul właśnie wypłynął. Wróci po południu. Dokładnie trudno powiedzieć, o której, ale na pewno o szóstej będzie z powrotem. Dzisiaj niedziela…
Kobieta o nic nie zapytała, co postronnemu obserwatorowi wydałoby się dziwne po takiej niejasnej wypowiedzi. Wzrok kobiety i Nicka spotkał się i oboje uśmiechnęli się nieznacznie.
- Dziękuję - kobieta spojrzała w oczy Nicka.
Nick skinął prawie niezauważalnie głową.
- Doleję Pani wina… – spojrzał pytająco.
Zamknęła oczy i skinęła głową w geście potwierdzenia.
- Nigdzie się nie wybieram… A w każdym razie nie przez najbliższych kilka godzin… A potem… potem… zobaczymy

IN VINO VERITAS
 

Darek Seleman

bottom of page