top of page

1.
- Raz na kilkadziesiąt tysięcy razy rodzi się biały lew. Na skutek wady genetycznej jego skórze brakuje pigmentu i dlatego jego sierść jest zupełnie biała. Mówi się o nim lew albinos, ale niesłusznie. Gen recesywny obojga rodziców… – głos lektora był beznamiętny. Po prostu kolejna ciekawostka ze świata zwierząt. Głosy lektorów zawsze są beznamiętne. Nikt nie zwraca na to uwagi, ale gdyby posłuchać ich bez patrzenia na film, to byłyby wręcz beznamiętnie śmieszne.
Hania gapiła się w telewizor. Wieczorami, kiedy siadał do klejenia swoich wiatraczków, jak często nazywała z politowaniem jego pasję, siadała przed telewizorem i włączała National Geographic albo Animal Planet. Nigdy nie sprawdzała w programie, co właśnie jest nadawane. Po prostu włączała telewizor i, jeśli ją zainteresował program, oglądała go do końca. Nie czuła potrzeby oglądania od początku. Nie mógł tego zrozumieć, a ona nie pozostawała mu dłużna. Od kilkunastu lat siadał wieczorami i kleił modele okrętów. Był w tym dobry. Dobry przez duże „d”. Dobry na poziomie europejskim. Dwa lata temu dostał drugą nagrodę na międzynarodowej wystawie modeli za swoją „Arizonę” – słynną, bo zatopioną przez Japończyków przy wejściu do portu w Pearl Harbour. Ale Arizona to nie było jego główne osiągnięcie. Teraz przygotowywał model francuskiego pancernika przeciwlotniczego De Grasse. Teraz, czyli przez wiele ostatnich wieczorów. Siadał około dziewiętnastej i siedział tak do północy, albo dłużej. Właściwie codziennie. I tak od czternastu lat, kiedy kupił plany okrętu…

Siedzieli tak, i żadne z nich nie rozumiało, dlaczego drugie zachowuje się w taki dziwaczny sposób.

- Białe lwiątko jest zagrożeniem dla stada… – ciągnął lektor. Na ekranie mokry jeszcze, dopiero co narodzony, biały lewek nieporadnie próbował wstać. Hania spojrzała na Tomka. To wszystko twoja wina, pomyślała, wszystko przez ciebie. Wiedziała, że to nieprawda i czuła, że wcześniej czy później będzie musiała się do tego przyznać przed samą sobą. I ta świadomość bardzo jej się nie podobała. Tomek piłował maluteńki drewniany element. Ma tłuste włosy, pomyślała. I dziurę. Ma dziurę w koszulce pod pachą. Ciekawe czy o tym wie?

- … nie ma piaskowego koloru lwiej sierści, dlatego jest widoczny z daleka w wyschniętych trawach sawanny…
Nie lubiła jego zapachu. Uświadomiła sobie to ostatnio. Niby wszystko było w porządku, ale nie lubiła, gdy przytulał się do niej. Jego zapach był... drażnił, po prostu drażnił.

Od roku, może dwóch, sama nie potrafiła przypomnieć sobie od kiedy, unikała seksu. Szukała pretekstu, żeby nie ranić Tomka, a on nie rozumiejąc, starał się być miły i czuły. Cała magia między nimi gdzieś się zapodziała. A właściwie najpierw straciła intensywność kolorów, które wyblakły z czasem w pożółkłą sepię i jak stare zdjęcie stało się pamiątką, a nie wspomnieniem. Zamiast podniecenia czuła… poczucie winy. Seks stał się dla niej pewną niedogodnością, jak prasowanie czy odkurzanie. Powinno się to robić od czasu do czasu, więc się robi, ale nie wzbudza to żadnych poważniejszych emocji. Może tylko ulgę, gdy jest już po, że… jest już po.
Udawała senność, odwracała jego uwagę, a on nigdy nie naciskał. Jakby chciał powiedzieć „ok, tylko sprawdzałem”. I nadał był czuły, ale w platoniczny sposób, a ona była zła, że on tak szybko się poddaje. Może to właśnie o to chodziło… Nie była pewna.
Wierzyła, że POWINNA zachowywać się inaczej, i to sprawiało, że była jeszcze bardziej spięta, i że była jeszcze… dalej.

Kiedyś było inaczej. Tęskniła do jego ciała i czekała, aż domyśli się i pocałuje ją, aż obejmie ją mocno, a ona w odpowiedzi stanie się wilgotna. Lubiła wtedy dotyk jego dłoni, jego ciężar na sobie, lubiła czuć jego podniecenie i to, jak delikatnie najpierw, a potem zawsze coraz mocniej i namiętniej kochał się z nią. Lubiła zasypiać wtulona w jego przyspieszony oddech i lubiła… jego zapach.
Unikała go, a on świetnie to wyczuwał i starał się udawać, że wszystko jest w porządku, a ona czuła jeszcze większe poczucie winy…
On uciekał od niej w swoją pasję, a ona była trochę zazdrosna, że nie ma swojej. Spojrzała na niego. Piłował malutkim pilniczkiem coś zaciśniętego w malutkim imadełku zdmuchując co kilka sekund opiłki. Nachylał się wtedy bardziej, eksponując nieświadomie dziurę pod pachą. Nie był świadomy, że na niego patrzy. Chyba nawet nie był świadomy jej obecności. Cały był… gdzieś indziej.

Nagle Hania wyłowiła z tego, co mówił lektor jedno słowo. Przykuło jej uwagę. Uświadomiła sobie, że przestała słuchać o białym lewku, a teraz usłyszała „zabić” i gwałtownie odwróciła się w stronę ekranu. W trawie leżał mały biały zalany krwią lewek i nie ruszał się. Twórcy litościwie nie pokazali samego aktu zabijania, a tylko jego skutki – martwe, nieporuszone, zalane krwią małe białe lwiątko, wyglądające raczej jak pluszowa zabawka, gdyby nie krew.

- ... stanowił śmiertelne zagrożenie dla stada, dlatego musiał umrzeć… – Hania poczuła, że zaraz zwymiotuje.

- … matka zabija dziecko dla dobra stada… - Pobiegła do łazienki. Tomek nawet nie podniósł głowy.


2.
Wiedziała od trzech dni. Obudziła się rano i poczuła mdłości. Leżała chwilę i zastanawiała się, co mogło jej zaszkodzić i wtedy pomyślała, że może…
Zerwała się i pobiegła do łazienki w panice myśląc, że nie zdąży i że zwymiotuje na wykładzinę w przedpokoju. Siedziała z podkurczonymi nogami obejmując miskę ustępową i wpatrywała się w swoje wymiociny. Łzy płynęły jej po twarzy i nie była pewna, czy to od wysiłku wymiotowania. Wypłukała usta. Myjąc zęby zauważyła, że trzęsą się jej dłonie. Spojrzała w lustro i gdzieś głęboko w swoich odbitych w lustrze oczach dostrzegła strach.

Siedziała w toalecie Centrum Handlowego i wpatrywała się w kupiony chwilę wcześniej w aptece test ciążowy. Nie mogła się przełamać. Wiedziała, co trzeba zrobić, ale nie mogła zebrać się w sobie. Bo jeśli to prawda, bo jeśli… Jeszcze chwilę chciała nie wiedzieć. Jeszcze kilka minut chciała żyć nadzieją, że się myli, że to przypadek i że po prostu czymś się zatruła.

Siedziała za kierownicą samochodu w najciemniejszym kącie parkingu podziemnego, żeby nikt nie podszedł, nikt się nie zainteresował, dlaczego płacze. Wpatrywała się we właśnie wydany wyrok zapisany czerwoną kreską obok niebieskiej na kawałku plastiku.
- Co ja zrobiłam…


Spotkała go pięć tygodni wcześniej. Był bardzo przystojny. Wysoki, szczupły, ciemne włosy, kilkudniowy ciemny zarost, silnie zarysowana linia szczęki, bezczelne lekko drwiące spojrzenie. Siedzieli obok siebie wśród kilkunastu innych uczestników konferencji w restauracji hotelowej. Pół godziny wcześniej zeszła do baru, żeby wypić kieliszek wina. Zamówiła wino i usiadła pod ścianą przy małym stoliku. Tomek nie lubił wina. Wieczorami pijał piwo. Nie dużo, ale nie lubiła zapachu piwa. Jeszcze jedna rzecz, która ich dzieliła.
Zapatrzyła się w spływające po wnętrzu kieliszka krople, gdy nagle uświadomiła sobie, że ktoś jej się przygląda. Podniosła wzrok, a on uśmiechnął się. Pamiętała go z konferencji. Kilka godzin wcześniej uśmiechnął się wstając, żeby przepuścić ją przepychającą się na swoje miejsce w rzędzie.

Podszedł i zapytał nienagannym angielskim, czy może się przysiąść na chwilę. Nie bardzo chciała, ale nie chciała go urazić. Uśmiechnął się i zaczął opowiadać, że nie lubi siedzieć sam i woli z kimś chwilę porozmawiać i jeszcze, że ma nadzieję, że jej nie przeszkadza…
Pochodził z Brazylii, a obecnie pracował w Lizbonie. Opowiadał o sobie i uważnie słuchał tego, co mówiła. Opowiedział, że zostaje w Europie na kolejne dwa lata i że wkrótce przyjedzie do niego żona z córką. A więc jest żonaty… Hania poczuła się bezpieczniej. A więc nie podrywa jej. Poczuła się bezpieczniej i poczuła się odrobinę… rozczarowana.
Zapytał, jakie wino pije i po chwili wrócił z butelką i drugim kieliszkiem.
Dolał jej wina i uśmiechnął się. Uśmiechnęła się nieśmiało w odpowiedzi.
- Nazywam się Jason – wyciągnął rękę
- Hania, Hanna… Hannah – uścisnęła ją. Dłoń miał silną i ciepłą. Przytrzymał jej dłoń trochę dłużej, niż wymagałaby tego sytuacja przedstawiania się sobie…

Nie planowała tego. Czuła się dobrze w jego towarzystwie. Słuchała o wielkim świecie, do którego tęskniła przecież, o podróżach, z których zrezygnowała z braku pieniędzy, o swoich marzeniach właściwie – zrealizowanych przez kogoś innego. Chciała podróżować, ale utknęła z Tomkiem w małym wynajętym mieszkaniu. I czasem była zła, że tak zdecydowała, bo przecież miała propozycje pracy za granicą, ale znając Tomka, wiedziała, że to oznaczałoby koniec ich związku, a na koniec nie była gotowa…
Nie planowała tego, ale czuła się coraz lepiej rozluźniona winem i chciwie słuchała o wyprawie Jasona do Tanzanii, o safari w kalderze Ngorongoro i wspinaczce na Kilimandżaro. Wtedy pomyślała, że jest bardzo przystojny i męski i… że ciekawe, jak to by było, gdyby…
Nie planowała tego do samego końca. Aż do momentu, gdy odprowadził ją do pokoju (mieszkał na tym samym piętrze) i uśmiechnął się do niej. Dobranoc, powiedział wtedy, ale ona nie wchodziła do pokoju. Do tego momentu nie próbował jej uwodzić, a w każdym razie nie wprost. Niczego nie sugerował. Był… gentelmanem, albo był… sprytny. Bo teraz przed pokojem hotelowym spojrzała mu w oczy. Wytrzymał spojrzenie i uśmiechnął się. Patrzyli sobie w oczy przez chwilę, a on, jakby na próbę, zbliżył powoli swoją twarz do jej twarzy. Nie odsunęła się, ani na milimetr, więc, znowu jakby na próbę, pocałował ją delikatnie w usta…

Wtedy pomyślała o zabezpieczeniu (już nie myślała, czy chce), ale było jej głupio, że ona – dziewczyna z prowincji Europy – nie jest przygotowana na takie sytuacje, a on pewnie założył, że jest…
Był delikatny i jednocześnie pewny siebie. Dotykał ją w sposób, który sprawił, że rozkleiła się zupełnie. I otworzyła. Uważny na jej zachowanie dbał, żeby było jej dobrze. I było.

Następnego dnia zaczęła nieznacznie plamić, a dzień później krwawić, więc uznała, że skoro ma okres, to wszystko w porządku i że nie musi się przejmować…
W każdym razie nie ciążą.


3.
Słońce wpadało przez kolorowy witraż przedstawiający postać Matki Boskiej z dzieckiem na ręku malując rozmyte kolorowe plamy na kamiennej posadzce. W kościele nie było nikogo nie licząc starszej kobiety skulonej w milczącym skupieniu w pierwszej ławce. Zatęchłe powietrze z odrobiną zapachu kadzidła drażniło Hanię. Może po prostu bardziej drażnią mnie teraz zapachy, pomyślała.
- ostatni raz u spowiedzi byłam... Ostatni raz… - zaczęła szukać w pamięci, ile to już lat. Dziesięć... a może więcej. Ostatni raz u spowiedzi była przed ślubem Magdy. Magda poprosiła ją, żeby była świadkiem.
- ostatni raz u spowiedzi byłam... dawno temu – powiedziała i uświadomiła sobie, że klepie formułkę, której nauczyła się jako dziecko i używała wiele lat, aż wdrukowała się w jej pamięć tak silnie przez nieskończoną ilość bezmyślnych powtórzeń, że zaczęła tak samo po tylu latach. Jak to leciało? „ostatni raz u spowiedzi byłam...”, „obraziłam Pana Boga następującymi grzechami...”. Jako dziecko miała swoich kilka typowych grzechów, które zawsze powtarzała.
- ostatni raz u spowiedzi byłam dawno temu, ale nie to jest ważne. Nie wiedziałam dokąd przyjść i... – zawahała się – i przyszłam tutaj.
Profil księdza był prawie niewidoczny zza kratki konfesjonału. Ciekawe, ile ma lat - pomyślała. Milczał w wyczekiwaniu.
- zdradziłam męża... - powiedziała – zdradziłam go i TERAZ bardzo tego żałuję... i… - przełknęła łzy - Jestem w ciąży. Jestem w ciąży z innym mężczyzną... – mówiła coraz szybciej.
Ksiądz nie odezwał się.
- i nie wiem... – zawahała się – i nie wiem, czy..., a właściwie wiem, że nie chcę tego dziecka. I…
- Życie jest wartością nadrzędną, moje dziecko – przerwał jej ksiądz – życie zawsze trzeba ratować.
Przełknęła ślinę.
- Wiem, ale... ja... jestem zamężna... i mój mąż...
- Popełniłaś grzech i teraz możesz odpokutować... Wszyscy błądzimy, ale zawsze jest sposób, żeby zapłacić za swoje grzechy – głos księdza brzmiał po ojcowsku i nie było w nim śladu wahania, jak w głosie ojca, który i tak wie lepiej, co jest właściwe dla jej dziecka.
Hania zamilkła próbując uspokoić oddech. Nie chciała się rozpłakać.
- Czy twój mąż... czy on może myśleć, że jest ojcem? – pytanie sprawiło, że skamieniała. Zabrakło jej powietrza.
- Ale proszę księdza, ja nie... Ja nie…
Zarwała się na nogi i pobiegła po kolorowych plamach odbitego światła witraży w kierunku wyjścia, a kroki zadudniły po kamiennej posadzce kończąc głośnym akcentem zatrzaskiwanych drzwi kościoła.


4.
- Gratuluję, jest Pani w ciąży – uśmiech kobiety w białym fartuchu był serdeczny – wszystko jest w porządku.
- Pani doktor…
- Tak? – kobieta uśmiechała się znad okularów. Zdjęła gumowe rękawiczki i wrzuciła do plastikowego pojemnika.
- Ja nie chcę tego dziecka…
Doktor wpatrzyła się w oczy Hani, jakby szukała śladu wahania, a potem odwróciła głowę i zapatrzyła się gdzieś w dal.
- Jest Pani pewna? – zapytała patrząc w okno.
- Tak – szepnęła Hania – Jestem pewna – dodała głośniej zmuszając głos, żeby brzmiał pewniej.
Doktor usiadła przy biurku i zapisała coś na małej karteczce.
- Nie wolno mi tego robić – powiedziała patrząc w oczy Hani.
- Ale jeśli jest Pani absolutnie pewna, proszę zadzwonić pod ten numer – podała kartkę Hani.
- To dobry lekarz – powiedziała to akcentując i słowo „dobry” i „lekarz”.
- Ale jeśli się Pani rozmyśli, proszę wyrzucić tą kartkę i zapraszam za miesiąc – uśmiechnęła się, a Hania odczytała w jej uśmiechu troskę.
Hania skinęła tylko głową, bo nie chciała się rozpłakać i pospiesznie wyszła z gabinetu.

Hania stała w deszczu pod parasolem na przystanku autobusowym przy głównej ulicy miasta. Lewą rękę trzymała w kieszeni, a w dłoni zwinięty plik banknotów.
Podjechał czarny mercedes. Podeszła do drzwi pasażera i zajrzała do środka. Za kierownicą siedział mężczyzna koło pięćdziesiątki i uśmiechnął się życzliwie.
- Proszę – skinął głową zachęcająco i gdy wsiadła odjechał.
- Dzień dobry Panie doktorze.
Ubrany był w garnitur i krawat. Starszy elegancki mężczyzna, krótko przystrzyżone siwe włosy, drogi zegarek. Wsiadła, a mężczyzna natychmiast ruszył. Spojrzał na nią i uśmiechnął się życzliwie.
- Panie doktorze… - zaczęła nie patrząc w jego stronę.
Spojrzał na nią. Uśmiechnął się łagodnie. Zjechał na parking przed przydrożnym sklepem. Spojrzał na nią, ale ona nie podniosła wzroku.
- Widzę, że się Pani boi… - zaczął. Widziałem wiele kobiet, które się bały. Jeśli boi się Pani, że coś pójdzie nie tak, to powiem, że zabieg jest prosty i w miarę bezpieczny. Rzadko zdarzają się komplikacje, mogę Pani dokładnie opowiedzieć, ale jeśli Pani… nie jest… gotowa, albo przekonana, to mogę Panią odwieźć z powrotem…
Rozpłakała się.
Mężczyzna patrzył na nią i nie odzywał się przez chwilę.
A potem zapytał, czy to jest ta sytuacja, gdy nie jest gotowa, a ona tylko przytaknęła skinieniem głowy.
Odwiózł ją i zapewnił, że jeśli się zdecyduje, a może w ciągu najbliższych czterech tygodni, to niech zadzwoni. Niech nie waha się i nie wstydzi, tylko niech zadzwoni.
A na wyciągnięty w jego stronę plik banknotów uśmiechnął się i powiedział, że nic mu nie jest winna…


5.
Stała pod prysznicem…
Stała w chmurze gorącej pary opierając dłonie na mokrych kaflach, a strugi gorącej wody spływały jej po włosach, plecach, piersiach, udach.
Najpierw siedząc w kuchni poczuła ból i poczuła wilgoć. Przestraszona pobiegła do łazienki. Majtki okazały się być czerwone od krwi. Zakręciło się jej w głowie. Rozebrała się powoli, żeby nie zemdleć. Stanęła pod prysznicem i odkręciła gorącą wodę.
Dziękuję – pomyślała. Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Miała dreszcze mimo gorącej wody płynącej po całym jej ciele.
Jeszcze chwilę – myślała – jeszcze chwilę tu postoję. Zaraz zadzwonię. Zaraz pojadę do lekarza. Jeszcze chwilę. Dziękuję.
Stała pod prysznicem, a zły płynące po twarzy mieszały się z gorącą wodą. A po wewnętrznej stronie jej ud, mieszając się z gorącą wodą i złami, płynęła ulga i poczucie winy i spływając po łydkach i stopach tylko nieznacznie zabarwiała je na czerwono.


sierpień 2010

BIAŁY LEW

Darek Seleman

bottom of page