1.
Pies nie był ładny. Jak później powiedział P: „jego ojciec musiał być bardzo brzydki i jeszcze bardziej zdesperowany…”. Nie był ładny obiektywnie. Ale gdy go zobaczyłam, pomyślałam, że jest śliczny. Był średniej wielkości, kudłaty w brązy, od jasnego beżu do prawie czarnego, w plamy ułożone tak przypadkowo, że aż wydawało się, że bogowie chcieli pobić jakiś rekord. Nad uśmiechniętym pyskiem unosiły się w zdziwieniu krzaczaste brwi i pysk zdawał się śmiać cały czas. Tylko oczy… oczy były smutne…
Gdy moja mała Karolina (nie była już taka mała, bo za miesiąc miała skończyć 10 lat) wysiadła z autokaru, wylazł za nią i krok za krokiem ostrożnie zbliżył się do mnie. Stanął w odległości może dwóch metrów. Stał i patrzył mi w oczy jakby świetnie rozumiał, że to mnie trzeba teraz przekonać. Uniósł brwi, a oczy zdawały się mówić: „taki jestem… musisz zdecydować…”
W tym czasie Karolina obcałowywała mnie i przytulała z całą swoją dziesięcioletnią siłą i zawziętością.
Dzieci wysypywały się z autokaru jedno za drugim i biegły w stronę swoich rodziców, żeby rzucić się na szyję i SZYBKO wszystko opowiedzieć. Karolina wyjechała sama po raz pierwszy. P miał wątpliwości, czy nie była jeszcze za mała, ale w końcu się zgodził. Przecież to tylko niecała godzina jazdy samochodem, jakby co… - powtórzył moje słowa. I tylko kilka dni. Pojechała z grupą dzieciaków do niedużego miasteczka z rzeką i zamkiem. Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Była najmłodsza w grupie, ale jechała też Zosia z tego samego bloku, z którą od dwóch lat już nie rozstawały się i jechała też wychowawczyni Karoliny jako jeden z opiekunów grupy.
Właśnie wysiadła i podeszła.
- Nie wiedziałam, że Karolina ma psa… I dziwiliśmy się, jak ją odnalazł, przecież to dość daleko…
- Tylko pięćdziesiąt kilometrów – to Karolina.
- I jest bardzo mądry… - to też Karolina.
Popatrzyłam wtedy w proszące oczy Karoliny, a potem w oczy psa, w których nie było prośby, tylko oczekiwanie. Jakby był pogodzony z moją decyzją, jakakolwiek by nie była.
- Wszystko w porządku – powiedziałam, do nauczycielki – dziękuję. I przepraszam za kłopot. Podeszłam i pogłaskałam go po kudłatym łbie. Polizał mnie po dłoniach, a ogon rozmerdał się na dobre. A potem jeszcze porządnie wylizał mi buzię. I uszy.
Minęło już ponad dziesięć lat od tamtego dnia…
Mężczyzna słuchał uważnie. Leżał nago na plecach z rękami pod głową i patrzył kobiecie w oczy. Ale też słuchał. Wiedziała to. Patrzył na nią z miłością, ale też z uwagą. Kobieta siedziała obok z podkurczonymi nogami ze stopami wsuniętymi pod jego udo. Opierała głowę na kolanach, a ramiona oplotła wokół kolan. Mimo nagości nie marzła. Tylko stopy miała zimne…
No i został. P nie był zachwycony. Ale zgodził się. Godził się na różne rzeczy, które mu się nie podobały. Na psa ze względu na Karolinę. Na inne ze względu na mnie.
Pies zachowywał się jak na psa przystało. Zawsze radosny i chętny do zabawy. Jak dostawał cokolwiek do jedzenia jadł z takim zapałem, jakby to był pierwszy jego posiłek od tygodnia, a wzrok zdawał się mówić „Wszystko mi smakuje. Nie przejmujcie się. Bardzo mi tu dobrze.”
I jeszcze rozmowa z Karoliną o nowych obowiązkach i konsekwencjach rozmaitych. Na wszystko się zgodziła, jak to mała dziewczynka. Zakładałam, że zniechęci się, ale okazało się później, że nie. Wstawała twardo o szóstej, wychodziła z nim bez względu na pogodę, pamiętała o czyszczeniu łap po powrocie, sypała do michy i wymieniała wodę.
- Jak go nazwiemy mamo?
- To nie mój pies. – odpowiedziałam z uśmiechem - Musisz zdecydować.
- Podoba mi się – Karolina uśmiechnęła się od ucha do ucha.
Spojrzałam wtedy pytająco.
A Karolina wzięła w dłonie jego pysk i z powagą powiedziała:
- Będziesz się nazywał „Niemój”. Rozumiesz? Niemój. – i pocałowała go w nos.
I został Niemój.
Mężczyzna uśmiechnął się. Kiwnął głową dając do zrozumienia, że słucha i żeby mówiła dalej.
Niemój był psem idealnym. Zawsze miał ochotę do zabawy, witał Cię zawsze tak, jakby Cię nie widział miesiąc, prawie nie szczekał i okazywał uwielbienie na każdym kroku. Jadł cokolwiek dostał, wylizywał michę do czysta i kładł się spać grzecznie w nogach Karoliny nie próbując zdobyć pozycji na poduszce. Tylko… czasem zamyślał się. Kładł się na balkonie latem, a przed drzwiami balkonowymi zimą i opierając łeb na podkurczonych łapach patrzył w dal. Obserwował ludzi na ulicy, sroki na gałęziach sosen. Czasem śledził wzrokiem zabłąkaną wiewiórkę. A wieczorem gapił się na księżyc nie mogąc się oprzeć psiemu pierwotnemu przymusowi. A czasem po prostu się gapił w przestrzeń. Potrafił tak leżeć dobrą godzinę. I miał smutne oczy. I gdy wracał ze spaceru zawsze stawał na chwilę i odwracał się za siebie. Wyglądało to, jakby się wahał, czy wejść, czy jednak nie. A raczej, czy jednak pójść… gdzie indziej.
Po chwili na schodach był tym samym radosnym Niemojem, co zawsze.
I przypomniałam sobie go, bo… patrzyłeś dziś dokładnie tak samo.
I nawet brwi masz podobne – roześmiała się.
Mężczyzna spoważniał. Zamyślił się, a potem patrząc jej w oczy zaczął:
- Nie myślisz, że…
- Ciiiiii…..
Położyła mu palec na ustach. Zamilkł. Położyła palec na swoich, żeby podkreślić intencję. I pocałowała go. Delikatnie, ale namiętnie. Zamknęła oczy, a gdy ukradkiem otworzyła, jego oczy były też zamknięte. Pocałunek przeradzał się w kolejny. I jeszcze jeden. I znowu namiętność niepostrzeżenie wymknęła im się spod kontroli. Jak miała w zwyczaju…
- I co było dalej? – zapytał.
- Z czym? – wiedział, że droczyła się więc się uśmiechnął. Leżeli spoceni w zmiętej pościeli i wsłuchiwali się w oddechy swoje przyspieszone. Nie patrząc poszukał swoją jej dłoni i splotły się nienaturalnie naturalnie. Kobieta położyła mu głowę na ramieniu i wtuliła się całym ciałem.
- Dalej… - zamyśliła się - Któregoś dnia… któregoś dnia przed klatką zawahał się przez dłuższą chwilę. A potem polizał Karolinę po twarzy, a oczy miał jeszcze smutniejsze niż zwykle. Położył jej łeb w dłoniach, a potem odwrócił się i pobiegł ulicą wzdłuż parku. Karolina wróciła zalana łzami. Chciała go szukać, ale obie wiedziałyśmy, że świetnie zna drogę i wróci, jeśli… jeśli tak zdecyduje. P zszedł później z latarką i wrócił po kilku godzinach z niczym. Świetnie wiedziałam, że go nie znajdzie. Ale dobrze, że spróbował. Dla Karoliny…
Przez kolejne dni P starał się robić różne przyjemności Karolinie, a ona uśmiechała się z wdzięcznością samymi ustami. Przez tydzień wychodziła posiedzieć wieczorem na ławce przed klatką, ale… nigdy więcej już go nie widzieliśmy. Był z nami razem może pół roku.
Mam nadzieję, że udało mu się wrócić, gdziekolwiek… chciał wrócić. – powiedziała w przestrzeń.
Byli ze sobą dwa dni i jutro rano mieli wrócić do sobie. Każde do siebie. Wieczorem zadzwonił P. Kobieta rozmawiała chwilę technicznie ustalając, kiedy wróci i że coś tam załatwi… Mężczyzna nigdy nie pytał jej o legendę, którą wymyśliła, żeby wymknąć się do niego. Było coś nieestetycznego w rozmowie o kłamstwie. Jeszcze bardziej nieestetycznego, niż w samym kłamstwie. On też wymykał się do niej ukradkiem i ona też nie pytała. Pogodzili się z niewygodą nieuczciwości. Każde ze swoją. I każde nie do końca. Ale jednak przecież pozwalali, by trwała…
Rozmawiała, a mężczyzna nie patrzył na nią, tylko w sufit, na którym światła przejeżdżających ulicą samochodów wydłużały i skracały cienie. Na suficie przytulnego pokoiku w przytulnym hotelu… Przytulnym, ale jednak hotelu…
Udawał, że nie słucha, a ona udawała, że wierzy, że on nie słucha…
Wstała i chodziła po pokoju instynktownie próbując nie wciągać go w tą sytuację, jakby dystans fizyczny coś zmieniał. A może i zmieniał…
- Spróbuję, ale dokładnie trudno powiedzieć, zależy od korków.
- …
- Na pewno przed dziewiątą, jeśli będę miała kłopot z powrotem, to zadzwonię.
-…
- Pewnie.
- …
- Dobrze, to coś kupię.
- …
- Trzymaj się.
- …
- Też.
Kobieta zajęła się poprawianiem włosów unikając przez chwilę jego wzroku, a gdy je podpięła spojrzała na mężczyznę. Uśmiechał się, więc ona też się uśmiechnęła.
2.
Mężczyzna patrzył na spływające po ściankach trzymanego w dłoni kieliszka gęste czerwone wino. Siedział z podkurczonymi nogami zawinięty w gruby szlafrok na swoim starym fotelu z książką na kolanach. Uśmiechnął się spod krzaczastych brwi.
- Daj spokój… wszystko w porządku… Zaraz do Ciebie przyjdę…
Jej wczesne zasypianie wydawało mu się urocze. Nie zmieniało to faktu, że zostawał sam, ale przyzwyczaił się. Właściwie lubił zostawać sam. Odczekał kilka minut słuchając jak otwiera okno, układa się w pościeli, i jeszcze kilka. A potem wszedł do sypialni. Leżała odwrócona do ściany i zawinięta szczelnie w kołdrę.
- Śpij dobrze – pocałował ją delikatnie w skroń.
- Mmhmmmm… - wymruczała niewyraźnie.
Cicho zamknął za sobą drzwi sypialni. Przeszedł boso przez ciemne mieszkanie w stronę kuchni. Zapalił punktowe oświetlenie blatów. Dolał sobie wina, a butelkę postawił w lodówce. Włączył cicho muzykę i wsłuchawszy się w kilka pierwszych dźwięków wysunął kieszeń odtwarzacza. Przesunął wzrokiem po półce z płytami i wybrał jedną. Zmienił płytę i nacisnął „play”. Ściszył jeszcze bardziej i usiadł z winem na fotelu. Wziął książkę do ręki, ale po chwili ją odłożył. Wstał i przeszedł przez ciemny pokój. Położył się na sofie naprzeciwko drzwi balkonowych. Oparł głowę na jednym z oparć, a bose stopy na drugim. Postawił sobie kieliszek na brzuchu i zapatrzył się w przestrzeń za oknem. Nie było widać ludzi, bo balkon wychodził na las. Nie było srok, których było pełno za dnia, bo chyba już zasnęły. Wiewiórki nie pokazywały się już od późnej jesieni. Księżyc był niewidoczny przez gęstą zasłonę chmur. Więc po prostu gapił się w przestrzeń. A na zewnątrz pojawiły się najpierw pojedyncze, a potem coraz gęściej opadające leniwie wielkie grube płatki śniegu…
3.
- Znowu go widziałem – spojrzał na Nią starając się zauważyć jakiś sygnał zainteresowania.
Ona stała bokiem i nalewała kawę do filiżanek. Nie odwróciła się, ani nie zareagowała w żaden inny sposób.
On uśmiechnął się prawie niezauważalnie wiedząc świetnie, że słyszała, co powiedział, tylko nie zdecydowała się zareagować. Patrzył na nią z uwielbieniem. Była śliczna. Miała spięte do góry włosy i szyję, którą całował do dziś z czułością. Miała zmarszczki, owszem, i włosy zupełnie siwe, i nie farbowała ich, bo wiedziała, że On takie lubi najbardziej. Jutro miała skończyć siedemdziesiąt trzy lata, ale on już dawno temu przestał liczyć. Dla niego była śliczna. I zupełnie nie była świadoma, jaką niespodziankę dla niej przygotował, pomyślał z satysfakcją. Zresztą kto ją tam wie? Może świetnie wiedziała. Zawsze do ostatniego momentu nie dawał po sobie poznać, że pamięta i sprawiał, żeby takie dni były bardziej powszednie niż zwykłe powszednie. A potem nagle jakby sobie przypominał. A Ona udawała zaskoczoną…
Nalała kawę do filiżanek i wyjęła z lodówki wczorajsze ciasto nie spojrzawszy ani razu w jego stronę.
Nef wkroczyła dostojnie. Miała już swoje lata i honorowa była. Wprawdzie otwieranie lodówki zawsze działało, ale nie będzie przecież biegać, jakby jej zależało, czy coś…
- Nie możemy mieć psa. Mamy kota – Ona nachyliła się i pogłaskała czule Nef. Kotka była zupełnie czarna. To znaczy kiedyś. Dziś miała lekko posiwiały pysk. Wyprężyła ogon i zaczęła mruczeć.
On opowiadał jej o psie często. Odkąd przeszedł na emeryturę i najął się do dorywczej pracy, wychodził na całe przedpołudnia. Narzekał trochę, że zamiatanie liści to nie dla niego, że to poniżające po całym pracowitym życiu, i że na cmentarzu, ale Ona znała go świetnie. Wiedziała, że to uwielbiał. Poza tym była przekonana, że kilka godzin na świeżym powietrzu wychodzi mu tylko na zdrowie. I wiedziała, że potrzebował pobyć sam. Taki już był. I pozwalała mu na to, bo gdy wracał był cały tylko z nią. Całą swoją uwagą i całą swoją marudną naturą, pod którą skrzętnie ukrywał czułość.
Pies był zupełnie siwy, prawie biały. Przychodził codziennie rano przed bramę cmentarza i odbierał swoją porcję jedzenia. Na początku przemykał tylko przez bramę. Po kilku dniach przysiadał i zdawał się słuchać, co siwy pan z miotłą do niego mówi. Po kilku kolejnych dał się pogłaskać, a od jakiegoś miesiąca jadł, co On mu przyniósł. Potem pies odchodził w głąb cmentarza.
Kiedyś On poszedł za psem i znalazł go wygrzewającego się na małej ławeczce w promieniach słońca. Siadł koło niego i tak siedzieli w milczeniu. I tak powstał kolejny rytuał. Najpierw pies jadł swój przydział. Potem odchodził, a On gdy skończył zamiatać przysiadał się i rozmawiali. Mówił do psa, a pies patrzył, jakby rozumiał.
Ławeczka, na której zwykł leżeć pies stała obok zaniedbanego rodzinnego grobu z czarnego marmuru. Były tam imiona nazwiska i daty. I było małe owalne zdjęcie dziewczynki. Dziewczynka miała kruczoczarne włosy spięte w kucyki, zadarty nos, trochę piegów. Z dat obok wynikało, że miała 6 lat, gdy zmarła. A może zginęła raczej, bo daty śmierci były z tego samego tygodnia. Jakby dziewczynka zginęła na miejscu, a jej… chyba rodzice w trzy dni później. Wszystko to stało się ponad dziesięć lat temu i mimo tego, że ktoś zapłacił za czarny nagrobek, wyglądało, że od dawna nikt tu nie przychodził. Może opiekun grobu też już zmarł…
Pies nigdy nie patrzył na grób i On nie wiedział, czy kładzie się tu przypadkowo. Pewnie chodziło raczej o to, że było to miejsce osłonięte od wiatru, za to nasłonecznione z braku wysokich drzew obok i mógł tu wygrzać na słońcu stare kości.
Spędzali coraz więcej czasu razem. On i jego pies. Wiedział, że ma przecież kota. Ale TU to nie przeszkadzało. Zwłaszcza, że pies nigdy nie próbował iść za nim.
On wracał do Niej z bukietem kwiatów. W końcu były jej urodziny. Ale oczy miał smutne. Dziś jego pies nie przyszedł. On zamarudził dłużej niż zwykle przy bramie, a potem kilkakrotnie zaglądał w zakątek cmentarza z ławeczką i czarnym grobowcem. Ale pies się nie pojawił.
Odszedł już spory kawałek od bramy, gdy go zobaczył. Pies leżał pod murem cmentarza wśród starych łopianów i cicho skomlał. On podszedł i zobaczył, że pies miał wykręconą łapę pod nienaturalnym kątem, a na boku paskudną zaschniętą ranę.
- Nie bój się – wyszeptał.
Podszedł, położył kwiaty na chodniku i bardzo delikatnie wziął psa na ręce. Pies stęknął, ale pozwolił się podnieść. On wstał i podreptał powoli z wielką uwagą trzymając psa poszedł w stronę rzeki. Dwie ulice dalej, pod samym murem zamku miał gabinet weterynarz, do którego chodził z Nef.
Weterynarz położył psa na stalowym stole. Pogłaskał po łbie i przygotował strzykawkę. Pies nawet nie drgnął przy ukłuciu, a po chwili wyraźnie się rozluźnił.
- Łapa złamana. Muszę zrobić prześwietlenie. Rana nie krwawi specjalnie, ale nie wygląda dobrze. Muszę ją wyczyścić i zaszyć. To trochę potrwa.
- Poczekam – On usiadł obok psa.
- Wszystko będzie dobrze – powiedział w smutne oczy, a pies uniósł krzaczaste brwi zdając się rozumieć.
Ona nie martwiła się zbytnio. Wprawdzie On zawsze wracał o tej samej porze, ale w końcu dziś były jej urodziny. Więc pewnie coś-tam przygotowywał. Gdy zadzwonił dzwonek uśmiechnęła się i ociągając się, żeby sobie nie pomyślał, że jej przesadnie zależy otworzyła drzwi.
On stał w swetrze, chociaż jesień już była dość zimna i na rękach trzymał w zakrwawionej kurtce siwego psa. Pies patrzył Jej w oczy jakby świetnie rozumiał, że to Ją trzeba teraz przekonać. Uniósł brwi, a oczy zdawały się mówić: „taki jestem… musisz zdecydować…”. Mężczyzna położył delikatnie psa na ziemi i rozwinął kurtkę. Pies miał obandażowany bok i usztywnioną łapę. Próbował na niej stanąć, ale tylko stęknął i zrezygnował. Nef patrzyła nieufnie zza Jej nóg. Zwykle syczała na psy, a teraz po prostu trzymała dystans. Pies spojrzał na nią i tak patrzyły na siebie przez dobrą chwilę, a potem pies przeniósł wzrok na Nią.
On zbliżył się i uśmiechnął się przepraszająco.
- Miałem kwiaty… - zaczął.
- Ciiii…..
Nachyliła się nad psem wyciągnęła dłoń. Gdy ją powąchał pogłaskała go po łbie. Nef podeszła bliżej i nie spuszczając wzroku z psa powąchała go nieufnie. Pies odpowiedział drgającym nosem. Nef usiadła obok i zaczęła lizać sobie łapę, jakby zupełnie straciła zainteresowanie. Pies położył łeb i nie patrzył na kotkę.
- Widzisz? – On uśmiechnął się z satysfakcją. – Dadzą radę…
Ona machnęła tylko ręką ze zniecierpliwieniem, ale jej oczy się uśmiechały. Znał ją już wystarczająco dobrze, żeby to zauważyć.
- Może zostać w takim razie… - powiedziała to, żeby pokazać, że też ma coś do powiedzenia. – Jeśli oczywiście tak zdecyduje… - powiedziała, żeby pokazać, że pies też ma coś do powiedzenia…
Złożyli stary koc i położyli pod drzwiami balkonowymi. Pies pokuśtykał w jego kierunku i położył się, jakby świetnie rozumiał, że to jego miejsce. Oparł siwy łeb na zdrowej łapie i po chwili zasnął. Nef podeszła i położyła się jakiś metr dalej na oparciu fotela. Bardzo blisko, jak na kota. I też zasnęła.
Ona krzątała się po kuchni.
- Miałem kwiaty…
- Nie przejmuj się kwiatami – uśmiechnęła się – napijmy się po prostu wina.
Skinął głową.
- Albo wiesz, co? Może lepiej nalewki? Musiałeś bardzo zmarznąć.
- No to może nalewka na początek, a potem zobaczymy…
Mężczyzna przeniósł wzrok na psa.
- Jak go nazwiemy?
Kobieta nie odwróciła się.
- To nie mój pies – powiedziała – musisz zdecydować…
Dopiero wtedy odwróciła się z uśmiechem.
27-28 kwietnia 2010