Zawsze budzę się pierwsza. I zawsze tylko kilka minut przed Nim. Patrzę na niego każdego dnia. Na jego głowę na poduszce obok, na zamknięte powieki, na siwiejące lekko kręcone włosy, linię odrobinę garbatego nosa, wsłuchuję się w spokojny oddech.
Za kilka minut zadzwoni jego budzik. Zapiszczy kilka razy, a on przeciągnie się i otworzy oczy. Wtedy zobaczy mnie obok i uśmiechnie się. Przytknie czoło do mojego czoła i coś do mnie czule wyszepcze. Zawsze tak robi. A ja będę udawała bardzo zaspaną i będę go obserwować spod przymkniętych powiek, aż zniknie w łazience. A wtedy ja się przeciągnę. Z rozkoszą. I nachylę się i wwącham się w jego poduszkę. Też z rozkoszą.
Jest mój.
Od pierwszego momentu, kiedy go zobaczyłam, wiedziałam, że będzie mój. To było w pewien słoneczny dzień dwa lata temu. Wszedł do ogródka kawiarenki, w której się zatrzymałam na chwilę. Siadł przy stoliku na zewnątrz i zamówił kawę. Nawet na mnie nie spojrzał. Patrzyłam na niego wtedy dobre kilka minut, zanim mnie zauważył. Był szczupły i wyglądał na wysportowanego. Miał miękkie pewne ruchy, jakby każdy ruch był przemyślany i nie wymagał wysiłku, i jednocześnie było każdym ruchu dużo elegancji. Był taki… do gapienia się. Nie z tych metroseksualnych wypielęgnowanych mężczyzn. Był męski, bardzo pewny siebie. Wtedy wiatr zawiał w moją stronę i poczułam jego zapach. Był to delikatny zapach korzennych perfum, ale gdzieś w tle wyczułam jego naturalny zapach. Nie miałam wątpliwości, że to jego zapach. Pasował do niego.
Wtedy właśnie mnie zauważył. Spojrzał mi w oczy z tą swoją bezczelną pewnością siebie, którą dziś tak dobrze znam. I którą, nie przyznam się nigdy do tego publicznie, uwielbiam.
A potem się nieznacznie uśmiechnął. Spojrzał na krzesło obok swojego i znowu na mnie. Było to oczywiste zaproszenie, żebym się przysiadła, ale przecież swój honor mam i nie będzie mi jakiś facet pokazywał spojrzeniem, co mam zrobić. Odwróciłam wzrok i udałam brak zainteresowania.
Po chwili, gdy spojrzałam znowu, patrzył dalej na mnie z uśmiechem, który mówił, że nie z nim te sztuczki. On w pewien sposób też już wtedy wiedział…
Tak mi się w każdym razie wydaje. I tak lubię myśleć o tamtym dniu.
Wypił kawę, a potem skinął mi spojrzeniem, uśmiechnął się, wstał i… odwrócił się i odszedł. Patrzyłam na niego jak się oddalał, aż zniknął za rogiem. Nie odwrócił się ani razu. Po prostu nie mogłam uwierzyć. Jak mógł tak po prostu sobie pójść? No jak?
Następnego dnia obudziłam się z natrętną myślą, że pójdę tam jeszcze raz. Pójdę o tej samej porze. I zobaczymy…
W tle miałam jeszcze jedną natrętną myśl. Tę o godności, honorze i te wszystkie takie tam…
Myśli stoczyły nierówną walkę choć właściwie od początku kibicowałam pierwszej, a drugą tolerowałam, żeby się trochę lepiej poczuć…
Przyszedł i uśmiechnął się do mnie. Ale nie podszedł. Ani nie odezwał się. Ani tamtego dnia, ani żadnego z kilku kolejnych. Stało się to naszym rytuałem. Czekałam na ten moment każdego dnia od przebudzenia i wiedziałam, że on czekał. Rzucaliśmy sobie co jakiś czas spojrzenia, ale nie robiliśmy nic więcej.
Aż któregoś dnia, gdy patrzył na mnie długo nie spuszczając wzroku, zrobił coś inaczej. Popijał kawę małymi łyczkami, jakby się nad czymś zastanawiał, ale gapił się na mnie cały czas. W końcu pokiwał głową do siebie i uśmiechnął się do mnie…
Wstał i nie odrywając ode mnie wzroku podszedł do mnie powoli. Nachylił się nade mną, a ja zamarłam. I wtedy dotknął mnie po raz pierwszy. Tylko dotknął. Bardzo delikatnie. I świat zamarł…
Wstrzymałam oddech, a potem powoli razem z powolnym wydechem rozluźniłam się pod jego dotykiem. A potem świat napełnił się magią…
To było dwa lata temu. I od tego dnia jesteśmy razem. Poszłam z nim wtedy krok w krok… Zerkałam na niego, a on na mnie. Ale nic nie mówił. Wpuścił mnie przed sobą do mieszkania. Weszłam ostrożnie i rozejrzałam się.
Mieszkanie było pełne półek z książkami. Pod ścianą drewniane biurko, a na nim obok komputera kartki i przybory do rysowania. Światło słoneczne połamane do drodze na drewnianych żaluzjach oświetlało stojące pod ścianą łóżko z ramą z kutego w owalne kształty żelaza. Dalej kuchnia z czarnym kamiennym blatem i szafkami w kolorze jasnej pastelowej zieleni.
I przede wszystkim mieszkanie pełne było jego zapachu…
Włączył jakąś muzykę i obserwował mnie z ciekawością. Minęłam go gdy usiadł na łóżku i spojrzałam przez drzwi balkonowe na drzewa na ulicy. Droczyłam się oczywiście. Niech chwilę zaczeka. Przez kolejne minuty wolno obeszłam mieszkanie nie zwracając na niego uwagi. Udawałam, że interesuje mnie kuchnia, książki, wszystko… a on najmniej. Nie odezwał się ani słowem, choć wiedziałam, że cały czas na mnie patrzy. W końcu podeszłam do niego. Położyłam się na łóżku i spojrzałam mu w oczy. Roześmiał się…
Tamtego dnia zostałam na noc po raz pierwszy…
Jest mój. Kocha mnie bardzo. Czuję to. Czuję to każdego dnia. W każdym jego uważnym spojrzeniu. W każdym delikatnym dotyku. W każdym wypowiedzianym z czułością słowie…
Za chwilę przeciągnie się i otworzy oczy. Wtedy zobaczy mnie obok i uśmiechnie się. Przytknie czoło do mojego czoła i coś do mnie czule wyszepcze. Zawsze tak robi. A ja będę udawała bardzo zaspaną i będę go obserwować spod przymkniętych powiek, aż zniknie w łazience.
I jeszcze zanim wyjdzie, weźmie mnie czule w ramiona. Zawsze tak robi.
A potem postawi mnie delikatnie i nasypie mi coś pysznego do miseczki.
I wymieni wodę.
A ja będę ocierać się o jego nogi…
I będę cicho mruczeć…
Cicho, bo swój honor mam…
lipiec 2012
(któregoś deszczowego dnia)